Recenzje #1: Fanfan Tulipan (2003)
Literacko-filmowy dossier Fanfana Tulipna jest obfity, ale liczy się w nim tylko jedna pozycja: film z 1952 roku z Gérardem Philipe i Giną Lollobrigidą. Tak jak szarmancki zawadiaka oczarowywał kobiety, tak film chwycił za serce widzów. Przedarł się za Żelazną Kurtynę. W Polsce w połowie lat 50. chyba wszyscy fryzjerzy wiedzieli jak wygląda "fryzura na Fanfana". Dotarł nawet do Japonii, zwykle niechętnej europejskim filmom, gdzie wyświetlano go pod tytułem Wiosenny samuraj.
Minęło pół wieku i w 2003 roku na festiwalu w Cannes prapremiery doczekał się remake w reżyserii Gérarda Krawczyka. Jednym z autorów scenariusza i producentów był Luc Besson, a obaj współpracowali wcześniej przy Taxi 2. Chcąc dotrzeć do podobnego targetu, zmarnowali szansę na zrobienie świetnego filmu.
A zaczynało się obiecująco. XVIII wiek, Francja, trwa wojna siedmioletnia. Fanfan, niepoprawny kobieciarz, znalazł się w niezłych tarapatach. Uwiódł córkę młynarza, a gromada wieśniaków na czele z ojcem dziewczyny chce przymusić go do małżeństwa. Uciekając sprzed ołtarza, spotyka niejaką Adeline, która przepowiada mu służbę w armii i rękę księżniczki, a może nawet królewny.
Fanfan nie ociąga się z decyzją, zaciąga się do Regimentu Akwitańskiego, niedługo potem ratuje z rąk porywaczy córkę samego Ludwika XV - i mimo, że przepowiednia Adeline była tanią sztuczką, dzięki której werbowała żołnierzy, to nasz zawadiaka święcie w nią wierzy. I zrobi wszystko, by zdobyć królewnę, nie dostrzegając lepszej kandydatki.
Świetna scenografia i kostiumy (budżet filmu to 22 miliony dolarów, a więc nie w kij dmuchał), niezła choreografia walk i dobry research - nawet pomysł, że francuska królewna (gra ją Magdalena Mielcarz) mówi po polsku ma podstawy, bo była córką Marii Leszczyńskiej.
Problemem jest scenariusz, który od połowy filmu szwankuje i to momentami poważnie. Twórcy filmu uznali, że dla widowni Taxi 2 - bo tak zapewne wyobrażali sobie target nowego Fanfana (starsi widzowie mieli dać się skusić sentymentem) - nie warto się wysilać.
Czasami słabość scenariusza można przykryć kreacjami aktorskimi. W Fanfanie Tulipanie była na to szansa, bo Vincent Perez świetnie wypada w tytułowej roli. Film skradł jednak Didier Bourdon, grający króla Ludwika XV - casus zbliżony do pierwszej części Piratów z Karaibów, gdzie Jack Sparrow przyćmiewa pierwszoplanowych bohaterów.
Niestety, dobre decyzje obsadowe zniwelowano jedną fatalną. Strzałem w kolano było zaangażowanie Penélope Cruz do roli Adeline. Peter Bradshaw z "The Guardian" po premierze filmu w Cannes utyskiwał, że nie przyznają przy tej okazji Złotych Malin - bo niechybnie przypadłyby hiszpańskiej aktorce.
Cruz była drewniana i nawet nie ma co zwalać na scenariusz. Dla porównania wystarczy zobaczyć sceny z udziałem Pereza i Hélène de Fougerolles (madame Pompadour), którzy po 9 latach od Królowej Margot ponownie spotkali się na planie filmu kostiumowego, tym razem zdecydowanie lżejszego kalibru. Jest chemia, jest napięcie, choć może to nie kwestia kunsztu aktorskiego, bo Hélène de Fougerolles w jednym z wywiadów przyznała, że jako nastolatka podkochiwała się w Perezie.
Mimo wszystko, fala krytyki jaka spadła na Fanfana Tulipana jest mocno przesadzona. Przyjemny i lekki film, przy którym można się uśmiechnąć i zrelaksować, ale nie będzie się do niego wracać.
Fanfan Tulipan (2003, reż. Gérard Krawczyk)
5/10
Komentarze
Prześlij komentarz